Rzekomi egalitaryści niepokojący się rosnącymi nierównościami społecznymi w takich krajach, jak USA czy Wielka Brytania, tracą z oczu fakt, że jednocześnie w skali globu nierówności maleją. Oba zjawiska mają wspólne źródło: globalizację.
Spektakularny rozwój gospodarczy niektórych państw wschodzących to w dużej mierze efekt liberalizacji handlu międzynarodowego. Eksportowy boom w tych krajach wyciągnął z nędzy setki milionów ludzi, dzięki czemu nierówności społeczne na świecie zmalały. Drugą stroną tej samej monety był jednak wzrost nierówności w krajach rozwiniętych: płace niewykwalifikowanych pracowników spadły w wyniku konkurencji z tanią siłą roboczą z krajów wschodzących (oraz imigrantami o niższych żądaniach płacowych), podczas gdy majątki najzamożniejszych urosły wraz z cenami akcji spółek, które na globalizacji skorzystały. Przez tych, którzy domagają się zastopowania wzrostu nierówności w krajach zamożnych, przemawiać może więc nie egalitaryzm, lecz nacjonalizm.