Co jakiś czas przetacza się przez media burza związana z różnymi aspektami
działalności inwestorów zagranicznych w Polsce. Zazwyczaj jest inspirowana albo doraźnymi wydarzeniami politycznymi, albo kampanią wyborczą. Albo też, coraz częściej, sporami między inwestorami a władzami
W dyskusji strony przerzucają się argumentami, które mają nie tyle przekonać, ile raczej utwierdzić ich autorów co do słuszności stawianych przez nich samych tez. Słuchając tych opinii, odnoszę wrażenie, że do worka pod nazwą inwestycje zagraniczne wrzucane jest wszystko, co ma związek z kapitałem zagranicznym - co ze zrozumiałych względów powoduje, że jakiekolwiek przykłady pejoratywne oddziałują na całość takich inwestycji. A poza tym, jeśli inwestor ma śmiałość stawiać warunki i nie zgadzać się z ramami oferowanymi przez stronę polską, to jest zły albo - co najmniej - podejrzany.
Czy w dobie globalizacji, którą - korzystając z telewizji satelitarnej i internetu, konsumując produkty opakowane w marki dostępne na całym świecie - postrzegamy coraz częściej jako integralną część naszej rzeczywistości, pytanie postawione na wstępie ma sens? Jestem przekonany, że tak, gdyż warto sobie regularnie przypominać, że bez owych inwestycji skazani bylibyśmy na gonienie reszty cywilizowanego świata na piechotę lub co najwyżej na rowerze.
Nie można mieć wszystkiego
Ostatnie miesiące...