Ten rok zaczynaliśmy w optymistycznych nastrojach, na co składało się wiele czynników, ale jednym z najważniejszych było postępujące ożywienie gospodarcze. Wydawało się więc, że dla Rady Polityki Pieniężnej środowisko jest wręcz wymarzone. Wcześniejsze obniżki stóp do rekordowo niskiego poziomu zaczęły działać, inflacja była niewielka i dająca komfortowy okres do podwyżek, by dać szansę gospodarce na odpowiednie przyspieszenie.
Po ledwie pół roku nastroje uległy jednak sporej zmianie. Po pierwsze, dane z realnej sfery gospodarczej nie do końca wpisują się w oczekiwany wzorzec „żwawego wzrostu", a inflacja zamiast stopniowo zmierzać do celu na poziomie 2,5 proc., oddala się od niego i grozi nawet tymczasowym zejściem swojej rocznej dynamiki poniżej zera. Celowo nie używam słowa deflacja, gdyż jest ono ostatnio używane na wyrost. Na chwilę obecną nie grozi nam bowiem prawdziwa deflacja definiowana jako długotrwały i szeroko zakrojony spadek cen. Warto choćby zapytać przeciętnego Polaka, czy zamierza zwlekać ze swoimi zakupami w oczekiwaniu na niższe ceny, by generalnie zostać wyśmianym. Poza bowiem tańszą żywnością i cenami energii, których zakupów odłożyć przecież nie sposób, pozostaje jedynie tańsza elektronika...