Ostatnio Narodowy Bank Szwajcarii podwyższył stopy procentowe (analogiczną decyzje podjął w grudniu ub.r.). Polaków mogłoby to guzik obchodzić, gdyby nie fakt, że część z nich pała specyficzną miłością do szwajcarskiej waluty. Specyfika miłości polega na tym, że - w przeciwieństwie do czasów peerelu - franka kocha się nie za siłę, lecz za słabość. Słabość względem złotego. Umacnianie złotego w ostatnich latach zwiększyło grono miłośników franka. Jak wynika z analizy informacji mediów, niektórzy wierzą wręcz w to, że tak będzie już po wsze czasy. Wierzą tym samym w wieczność rzekomego finansowego perpetuum mobile - nominalnie nisko oprocentowanych kredytów hipotecznych we frankach. Trudno się w sumie dziwić zachwytom mniej zorientowanych klientów banków - nie dość, że nominalne oprocentowanie i raty zdecydowanie niższe niż w kredytach złotowych. A i "papierowa" zdolność kredytowa wyższa?
Cudów nie ma, a rozanieleni własnym geniuszem klienci muszą ponosić jakiś dodatkowy, choć "uśpiony",...