Nie ma granicy bredni, której nie dałoby się przekroczyć w debacie publicznej zahaczającej o tematykę ekonomiczną. Niby od dawna już to wiadomo. A jednak normalny człowiek wciąż musi doświadczać szoku, kiedy tylko politycy zaczynają mówić o gospodarce. Można przypuszczać, że ulubionym zajęciem parlamentarzystów stało się ostatnio podejmowanie uchwał w sprawach polityki pieniężnej. Idąc za godnym naśladownictwa przykładem rządu, reprezentanci narodu wypowiadają się więc obficie w kwestiach, w których nie mają nic do gadania. To jest najwyraźniej jakaś zakaźna choroba.
Najnowszym szczytowym wykwitem ignorancji, tupetu, politycznego i ekonomicznego nikiforyzmu stała się rezolucja firmowana...