Po pierwszych rozdziałach „Świata przemocy" miałem wrażenie, że to książka z gatunku „księżycowych", święcących światłem odbitym. Autorzy zarzucają czytelnika dziesiątkami nazwisk bardziej znanych od nich ekonomistów, takich jak Robert Gordon, Angus Maddison, Dani Rodrik czy Thomas Piketty, przywołują ich modne koncepcje. Jak gdyby chcieli dowieść, że ich książka wpisuje się w najważniejsze debaty współczesnej ekonomii. Sami jednak niewiele do niej wnoszą.
Cóż, po raz kolejny...