Każdy ekonomista – i w sumie każdy, kto pracuje na rynkach finansowych – musi być trochę jak Joanna d'Arc. Musi słyszeć głosy. Różne głosy. I z ministerstw, i ze świata polityki, i z banków centralnych. Ostatnimi czasy najważniejsze dla rynków były głosy właśnie z tych ostatnich. Bo kilka poprzednich lat było dla banków centralnych okresem szczególnie gorącym. W tym czasie mieliśmy okazję na żywo obserwować mnóstwo spektakularnych działań i bezprecedensowych decyzji polityki pieniężnej. Dodruk pieniądza na niespotykaną do tej pory skalę, ujemne stopy procentowe czy podchody pod wojny walutowe to tylko najbardziej znane przykłady. I w tym całym zamieszaniu trzeba było jakoś prowadzić politykę komunikacyjną, co dla banków centralnych było sporym wyzwaniem i co nie zawsze się udawało. Czasem i największe banki centralne zaliczały komunikacyjne wpadki i w efekcie głosy, które usłyszały rynki finansowe, chyba nie do końca były tym, co chciały zakomunikować władze pieniężne. Wpadki zdarzały się i największym, i nieco mniejszym, jak choćby naszej rodzimej RPP. Nikomu nie wytykając błędów (bo w końcu kto jest bez winy...), warto jednak spojrzeć na kilka ubiegłych lat i z omyłek przeszłości wyciągnąć konstruktywne wnioski.
Zacznijmy jednak od podstaw, czyli od pytania, dlaczego w ogóle polityka komunikacyjna banków centralnych jest tak istotna. Sprawa jest prosta....