Minęło siedem lat od czasu osiągnięcia przez WIG najwyższych w historii poziomów. Z punktu widzenia polskich inwestorów giełdowych było to – niestety – siedem chudych lat. Średnia stopa zwrotu z funduszy akcji polskich w tym okresie wyniosła -32 proc., a akcji małych i średnich spółek była jeszcze niższa (-40 proc.). W tym samym okresie, lokując środki na depozycie bankowym, można było zarobić 30–40 proc.
Dużo łaskawsze od GPW były giełdy zagraniczne. Pasywna inwestycja w indeks S&P 500 przyniosła stopę zwrotu na poziomie +30 proc. Ktoś może powiedzieć, że przecież był rok 2009 czy 2013, kiedy na warszawskim parkiecie obserwowaliśmy kilkudziesięcioprocentowe zwyżki. Odbywały się one jednak na dość niskich obrotach, z małym udziałem „świeżych pieniędzy", a zwiększone napływy pojawiały się zazwyczaj w momentach przesilenia, jak choćby na jesieni zeszłego roku. Jeśli dołożymy do tego pojawiające się w ostatnich latach dość regularnie wstrząsy, mające negatywne oddziaływanie na nasz rynek i zwiększające zmienność (Arabska Wiosna Ludów, kryzys strefy euro 2010–2012, demontaż OFE, konflikt ukraiński), to trudno się dziwić, że rodzimi inwestorzy są już zmęczeni. Akcje polskie są po prostu nielubiane, uczestnicy rynku kierują się najprostszymi heurystykami, w myśl których ekstrapolują minione zdarzenie na najbliższą przyszłość.
Pojawia się...