Jednym z osiągnięć corporate governance w Polsce jest wprowadzenie do spółek publicznych niezależnych członków rad nadzorczych. Jeszcze nie we wszystkich spółkach notowanych na GPW spotkamy niezależnych członków rady, jeszcze niektórzy członkowie rad pretendujący do statusu niezależnych to jacyś przebierańcy, niemniej postęp jest niezaprzeczalny. Spółki, które nie mają w radzie nadzorczej członków niezależnych, przynajmniej udają, że ich mają, czym dają dowód, iż wiedzą, czego oczekuje od nich rynek. Członkowie niezależni zostali przemyceni do rad nadzorczych tylną klatką schodową, pod wpływem dobrych praktyk, a państwo nic w tej sprawie nie robiło. Ale kiedy jego instytucje zorientowały się, że pod ich nosem cichaczem wprowadzono cenną innowację, zabrały się do jej psucia.
Najpierw Ministerstwo Finansów przeforsowało ustawę o biegłych rewidentach, dążącą, jakże słusznie, do zaszczepienia w radach nadzorczych „jednostek zainteresowania publicznego" komitetów audytu, oraz – znowu...