Wygląda na to, że globalne realia inwestycyjne znowu ulegają zmianie. Nie chodzi mi o wahania nastrojów i kaprysy rynku wokół tego, czy i do kiedy potrwa jeszcze QE czy też męczarnie krajów peryferyjnych strefy euro, które dostarczały przez ostatnie trzy lata tylu emocji. Mam na myśli zmiany głębsze, dotyczące geograficznych kierunków inwestowania. W zasadzie mam na myśli powolny zanik podziału inwestycji według kryterium lokalizacji na mapie świata. Może mówi się teraz mniej o globalizacji niż przed upadkiem banku inwestycyjnego Lehman...