Profesjonalni inwestorzy zawsze muszą w pewien sposób uzasadnić zakup akcji. Wraz ze wzrostem cen jest o to coraz trudniej, ale bardzo często z pomocą przychodzą rodzące się co pewien czas nowe teorie, które logicznie uzasadniają potrzebę posiadania akcji. Nadzwyczaj często owe teorie pojawiają się u szczytu trendu, gdy racjonalny inwestor powinien szukać sposobu na redukcję swojego zaangażowania w akcje, zmianę kompozycji swojego portfela lub nawet rozpoczęcia gry na spadki.
Teoria goni teorię
Przykładów nie trzeba szukać daleko. Otóż z początkiem 2008 r. popularna stała się teoria decouplingu, zgodnie z którą kryzys na amerykańskim rynku subprime nie miał objąć swoim zasięgiem gospodarek wschodzących, a przez to ich rynki akcji miały zostać dobrym schronieniem przed możliwą zawieruchą. Inwestorzy, którzy zaufali takiemu rozumowaniu po roku mogli tylko liczyć krociowe straty. Czy teraz można znaleźć podobną niekoniecznie dobrze rokującą teorię? Otóż tak i związana jest ona z ilościowym luzowaniem tak ochoczo przeprowadzanym nie tylko przez Fed, ale również Bank Anglii czy Japonii oraz potencjalnie w przyszłości EBC. Mówi ona, że...