Wracam – podobnie jak państwo wracają w mailach i listach – do tego tematu co jakiś czas, bo też, niestety, nie traci on na aktualności. Chodzi o sposób sprzedaży produktów finansowych. Przedstawicielka pewnego, dobrze się rozwijającego, giełdowego banku – dość chyba kompetentna, swobodnie operująca terminami ekonomicznymi i finansowymi – zaproponowała mi tzw. lokatę antybelkową w dwóch wariantach: prostym (czyli lokata i już) oraz złożonym, czyli 50 proc. pieniędzy trafia na krótkoterminową, ale wyżej oprocentowaną lokatę, a 50 proc. do funduszu. W tym drugim przypadku do wyboru są cztery możliwości: lokacie może towarzyszyć inwestycja w fundusz: akcji, małych i średnich spółek, mieszany lub absolutnej stopy zwrotu. Najpierw rozmawialiśmy o „prostej” lokacie. Najgoręcej miły, wibrujący głos proponował mi depozyt na 24 miesiące, choć różnica w oprocentowaniu w porównaniu z depozytami na 12 czy 6 miesięcy była symboliczna.
Nie miałem potrzeby, ani ochoty by z oferty w ogóle...