Trwa debata dotycząca możliwego zniesienia (w dotychczas obowiązującym kształcie) licencji maklera oraz doradcy inwestycyjnego. Argumenty zwolenników utrzymania dotychczasowego stanu rzeczy są typowe w sytuacjach, gdy jakaś usługa koncesjonowana, licencjonowana czy zmonopolizowana ma przestać taka być. I nie ma co się temu dziwić, gdyż wiadomo, że chodzi o pieniądze. Choć w przypadku maklerów licencja nie ma już takiego znaczenia jak kilkanaście lat temu, a w przypadku doradcy zaczyna mieć coraz mniejsze.
Szkoda jednak, że zwolennicy status quo zapominają, w jakiej rzeczywistości żyją. Gdy dziesięć lat temu dostałem propozycję pracy w jednym z TFI, brak licencji nie był żadną przeszkodą, by powierzyć mi portfel w zarządzanie. To były dopiero początki...