Nie brakuje Panu giełdy?
Trochę oczywiście brakuje. Jeśli ktoś był takim pasjonatem giełdy jak ja, to od tego nie może się odzwyczaić. Giełda mnie zawsze interesuje, "Parkiet" czytam codziennie, staram się śledzić wyniki sesji. Natomiast dzisiaj patrzę na giełdę z tym samym zainteresowaniem, co kiedyś, ale z innego punktu widzenia: z punktu widzenia spółek, a dokładniej członka rady nadzorczej spółek.
A czy rekompensuje sobie Pan to, że nie ma bezpośredniego wpływu na to, jak funkcjonuje giełda?
Chyba nie... Wcześniej byłem tak skupiony na organizowaniu odbioru, że nie miałem czasu na śledzenie tego, co się dzieje z akcjami poszczególnych spółek. Dziś mam na to więcej czasu.
Kiedyś nie mógł Pan bezpośrednio inwestować, a dziś może. Czy robi Pan to?
Dodajmy dla uściślenia, że sam wprowadziłem te regulacje, które uniemożliwiały mi bezpośrednie inwestowanie. I tu jest pewien paradoks, bo w latach młodości, na długo przed tym, gdy zostałem prezesem GPW, marzyłem o tym, żeby grać na giełdzie. Gdy ona już powstała w Polsce, zostałem jej prezesem i sam siebie wyeliminowałem z gry giełdowej. Teraz nie gram, choć przyznaję, że trochę mnie ciągnie. Nadal jednak mam mało czasu, a to wymaga pewnego zaangażowania czasowego. Spodziewam się, że gdybym zaczął, to bardzo by mnie to wciągnęło i być może nie pozwalałoby już zajmować się innymi rzeczami,...