Skłamałbym, gdybym powiedział, że środowe posiedzenie Sejmu wywołało u moich znajomych euforię. Reakcja była zgoła inna. Wybór Marka Jurka na marszałka Sejmu wywołał początkowo pewną konsternację, która stopniowo przerodziła się w coś na kształt melancholii, a nawet - w skrajnych przypadkach - apatii.
Koledzy (i koleżanki), jak jeden mąż pospuszczali nosy na kwintę i - w miarę, jak ogłaszano wyniki kolejnych głosowań nad składem prezydium izby - zniżali je coraz bardziej. Owa zaduma ustąpiła nieco w...